Dzisiaj byliśmy z Mateuszem w…. raju. Tak raju, inaczej nie mogę nazwać doliny Yosemite. To było chyba najpiękniejsze miejsce jakie w życiu widziałem. Ale po kolei.
Tradycyjnie, ruszyliśmy o 6:00 w krótką, bo około 100 km, ale jednak trudną trasę do Yosemite. Wiele ciasnych zakrętów i znowu wspinaczka na ponad 2 tys m n.p.m.
Te wielkie cylindry w silniku pochłaniają wtedy paliwo.
Welcome to Yosemite National Park 🙂
Dojechaliśmy przed 8:00 do samego centrum doliny przy Visitor Center. O tej porze miejsc do zaparkowania, w bród. Po godz. 10 praktycznie czeka się na wolny slot parkingowy nawet godzinami. Tak, godzinami ! Dlatego wszystkim którzy się tu wybierają zalecam zapamiętać: być przed 8 rano. Pewnie zasada to nie obowiązuje poza sezonem tj. wczesną wiosną, lub późną jesienią Wtedy nie ma tłumów (chyba).
No, nic, fura bezpiecznie zaparkowana, to czas ruszać. Zostało tylko zmienić buty na trekkingowe i GO.
Zastanawiało nas huczenie przeszywające całą dolinę. Jak podeszliśmy pod Lower Yosemite Falls to tajemnica się wyjaśniła. To od wodospadów Yosemite Falls. My byliśmy oczywiście przy dolnym, a cały wodospad składa się z trzech kaskad i ma coś ponad 700m. Jest najwyższy w całym USA. W ogóle, wszystkie wodospady w Yosemite huczały i grzmiały, przewalając tysiące galonów wody na minutę. Wodospad robi niesamowite wrażenie. I ta tęcza ?.
Zdjęcia tego nie oddają. Dlatego uwieczniłem to krótkim filmem.
Na żywo robiłem transmisję na FB skoro był zasięg- i to LTE. No, ale od razu dodam, że poza strefą wokół Visitor Center w Yosemite – zasięgu nie ma żadnego. Przynajmniej zasięgu operatorów których my mamy tj. Verizon i AT&T. Ale w sumie brak inernetu pozwala skupić się na cudach natury, a nie służbowych mailach i FB 😉
Później podjechaliśmy parkowym darmowym autobusem, do na przystanek 16. Do wejścia na szlak Mist Trial. W tym miejscu wspomnę, że parkowy system autobusów jeździ wokół całej doliny zatrzymując się na 18 przystankach wiodących do szlaków i atrakcji Yosemite. Nie wyobrażam sobie poruszania się tu samochodem. Nikłe szanse na zaparkowanie. A tak, szybko, wygodnie, bez korków – bo mają wydzielone pasy – można przemieszczać się po tym raju.?️
No i tak oto, osaczeni przez dziesiątki turystów, dziarsko – i czasem beztrosko – wymachujących kijami trekkingowymi, ruszyliśmy do wodospadów Vernal Fall i wyżej położonego Nevada Fall. Trasa do tego wyższego jest wymagająca i zajmuje ok. 5 godz. Zatem mając mało czasu, i jednak nie będąc odpowiednio ubranym, zakończyliśmy wędrówkę pod Vernal Fall. Przy tym wodospadzie były również piękne tęcze. Jedną udało mi się uchwycić całkiem fajnie na zdjęciu
Dodam, że nieźle zmokliśmy, bo nie wzięliśmy peleryn, czy innego przeciwdeszczowego ekwipunku. Pod Vernal Fall praktycznie tryskało wodą i było bardzo, ale to bardzo ślisko na kamiennej ścieżce. Trekingowe buty nas w sumie uratowały. To jednak Ameryka, wolny kraj i nie przeszkodziło to „Januszom turystyki” wchodzić w japonkach, czy innych klapkach.
Zatem, pokonani wodą, zawróciliśmy i rozpoczęliśmy walkę o szansę zejścia! Pod górę zasuwał tabun turystów nie zważających na prawostronny ruch. No nic, jak trzeba po warszawsku to trzeba. Włączyliśmy ten tryb i udało się zejść sprawnie. Co prawda niekoniecznie bezpiecznie dla innych.
Potem ruszyliśmy jeszcze na stosunkową łatwą wędrówkę do Mirror Lake. Tam udało się zrobić ciekawe fotki odbijających się w spokojnej toni Mirro Lake. Jak się okazało mieliśmy farta, bo za kilka minut zaczęło lekko wiać i zmąciło to taflę wody. Inni turyści mieli tylko zdjęcia z Lake, a nie Mirror J.
Na tej trasie, postanowiliśmy zakończyć wędrówkę. Zrobiliśmy już kilkanaście kilometrów i Mateusz odmówił kategorycznie dalszej współpracy.
Cóż, wróciliśmy do samochodu i pojechaliśmy do Glacier Point. Po drodze zatrzymaliśmy się w sławnym punkcie widokowym na Wawona Road czyli Tunnel View. Tunnel, bo znajduje się u wylotu długiego tunelu wykutego w litej skale z panoramicznym widokiem: na lewo El Captain, centralnie Half Dome i po prawej kolejny wodospad: Bridalveil Fall.
W zasadzie połowa pocztówek z Yosemite ma ten widoczek, dlatego obo jest kilka małych zatokowych parkingów wypełnionych autami i autokarami (wiadomo z Azjatami). No to my nie gorsi i zrobiliśmy kilka fotek na dolinę
Druga połowa pocztówek Yosemite to właśnie z Glacier Point do którego dotarliśmy po wyczerpującej i wolnej jeździe. Na końcu utknęliśmy w 30 min. korku przy wjeździe na parking. To i tak nic w porównaniu z tym, co tam się dzieje ok. godz. 10-11. My tam byliśmy ok 15. I taką kolejność bym polecał – raniutko (przed 8 a.m.) zaparkować w Yosemite Valey, a po południu Glacier Point. Tylko nie po 18 – bo wtedy, podobno, zapełnia się na nowo turystami oczekującymi na zachód słońca.
Udało się w końcu zaparkować naszego kolosa, który, owszem ma kamerę cofania, ale czujników parkowania z tyłu i przodu już nie 🙂
Z parkingu ruszyliśmy w stronę punktu widokowego i po minucie, może dwóch, zobaczyłem to! Prawie usiadłem z wrażenia, a mój Fenix zarejestrował wyższe tętno. Ten widok. Pisze się zapierał dech. Tak, istotnie zapierał. To raj! Do tego pogoda nam dopisała. Super przejrzyste powietrze, zero chmur, piękne słońce. No nie mogło być lepiej!
Zachowywałem się jak przysłowiowy japoński turysta trzaskając dziesiątki fotek. Założyłem nawet do Iphone’a soczewkę szerokokątną z filtrem polaryzacyjnym, Szkoda że nie miałem filtra szarego połówkowego. Jednak nawet z tym filtrem zdjęcia wyszły wg mnie całkiem spoko. Oczywiście jak na te robione z telefonu i przez amatora :). Niestety czasem ta nakładka przesuwała się lekko w stosunku do osi obiektywu powodując lekkie winietowanie kadru. No cóż to nie są zdjęcia na konkurs fotograficzny.
Spędziliśmy grubo ponad godzinę w Glacier Point. Rozważałem nawet poczekać kilka godzin do zachodu słońca, przy tej pogodzie zdjęcia byłyby pewnie epickie. Jednak rozsądek zwyciężył. Byłem zbyt zmęczony na jazdę w ciemnościach po tych wąskich serpentynach, gdzie wąskie pobocze dzieli Cię od przepaści i prawie pewnej śmierci. Może gdybym był sam, i mniejszym samochodem, to bym zaryzykował.
Warto mieć świadomość, że w Yosemite co roku jest sporo śmiertelnych wypadków, tak tych turystów spadających w przepaść, do rwących potoków, wodospadów, odpadających od El Captain, jak i wypadających samochodem z drogi. W sumie zatem, śmierć w raju się zdarza. Dobra koniec tych ponurych żartów !
Ruszyliśmy z powrotem ok 110 km do naszego hotelu w Maripose – a tak przy okazji mogę śmiało polecić hotel The Monarch – te 110 km to raptem dwie godziny jazdy. Poza tym w sezonie to ekonomiczne rozwiązanie. Ceny noclegów bliżej Yosemite, nie wspominając o tych na terenie Parku, są grubo ponad 300$ za pokój.
Po drodze jeszcze widzieliśmy kilku śmiałków wspinających sią na prawie pionową granitową ścianę El Captain. Nie wiem jak oni to robią. To przeczy zasadom fizyki.Szacun ?
W Mariposa zakończyliśmy ten cudowny dzień bardzo smaczną obiadokolacją w klimatycznej restauracji meksykańskie Castillo’s. Jednak rdzenni Meksykanie lepiej gotują niż Ci w Warszawie. To pewnie też kwestia lokalnych produktów 🙂
Jutro dokończymy kilka punktów widokowych w Yosemite i udamy się na wschód. Tam zdaniem klasyka, musi być jakaś cywilizacja 🙂
Tymczasem padam po tym pełnym wrażeń dniu ?
Tak czytam twego bloga od jakiegoś czasu, ciągle mnie coś zastanawia, mie wyprowadzasz czytelnika do „ciemnego lasu”.
Witam, Twój blog jest fantastyczny. Jestem święcie przekonany, że przy tak merytorycznych wpisach jakie prezentujesz już wkrótce podbijesz szczyty wyszukiwarek w swojej niszy. Gratuluję 😉
Fajnie wam sie udalo ze jeszcze byla woda w wodospadach. Poniewaz w High Sierra praktycznie nie ma zrodel a cala woda pochodzi z topniejacego sniegu, pod koniec lipca „zakrecaja kurki” gdy caly snieg stopnieje.
Troche tylko przesadziles z tymi przepasciami na poboczu serpentyn. Oczywiscie, Glacier Point jest polozony ok 1.000 metrow ponad dnem doliny z prawie pionowymi urwiskami, ale droga glownie prowadzi lasem i w poprzek zboczy gor. Wiem, bo bylem tam okolo 20 razy 😉