Dzisiejsza trasa do Monument Valley nie była jakoś specjalnie długa. Jedyne 230 mil. Na spokojnie zatem wyruszyliśmy z hotelu o 8:00 rano . Zanim jednak udaliśmy się na wschód w kierunku Monument Valley, cofnęliśmy się jeszcze popatrzeć na jezioro Powell z punktu widokowego Wahweap Overlook. Jezioro w porannym świetle robiło niezłe wrażenie.
No, ale nie ma co patrzeć na jezioro i mnóstwo łodzi na nim, skoro piękne Monument Valley czeka. Po drodze mieliśmy nieplanowany off-road. Po prostu dzisiaj Święto Niepodległości, same parady i inne atrakcje.. Wszystko prawie pozamykane. Tak samo główne ulice miasteczka Kayenta leżącego na drodze do paku Monument Valley. Włodarze miasta objazd poprowadzili jakimiś polnymi drogami. Oznakowania oczywiście żadnego. Pojechaliśmy na tzw. czuja za innymi 🙂
Sznur samochodów przed nami wzbijał takie tumany kurzu, że chwilami nie widziałem końca maski! Tutaj moimi oczami był radar adaptacyjnego tempomatu. Kolejny raz stwierdzam, że to bardzo przydatny gadżet w aucie w aucie. Do Monument Valley dotarliśmy po 2 godz. – de facto – po 3, bo nastąpiła zmiana strefy czasowej.
Z daleka już widzieliśmy te piękne czerwone skały. Była 11 a.m i nie było kolejek do wjazdu a co ważniejsze, nie było jeszcze tak gorąco – jedynie 34 stopnie. Jak wyjeżdżaliśmy, temperatura była ponad 40 stopni. Na wjeździe mała „aferka”. Bilet do parku kupiłem wczoraj on-line. Upewniłem się dwa razy, że nie trzeba wydruku. tylko wystarczy podać numer rezerwacji i pokazać maila. Norma w XXI wieku.
Jednak rosła Indianka Navajo była innego zdania, i koniecznie chciała papier do podpisu…. No jak to w komedii Barei: Cham się uprze i mu daj. No skąd ja wezmę, jak nie mam (wydruku). W końcu jednak kazała jechać dalej, wydrukować w Visitor Center i wrócić do podpisu. Nigdzie oczywiście nie wracałem i nic nie drukowałem. Niech się nauczy regulaminu sprzedaży biletów własnego parku gdzie pracuje 🙂
No to ruszamy wgłąb Monument Valley
Po obowiązkowym zakupie magnesów i pocztówek w Visitor Center, ruszyliśmy od razu epicką piaszczystą i krętą drogą Valley Drive. Pomarańczowy piach był wszędzie, w tym w naszych płucach. Średnia prędkość to 15 mph. Na tej drodze jest ponad 17 mil pięknych, zapierających dech w piersiach, widoków. Po Yosemite to Monument Valley jest na razie jest numerem dwa pod tym względem..
Praktycznie co chwila chciało się zatrzymywać i robić zdjęcia, wszystkim monumentalnym, znanym i charakterystycznym skałom, takim jak: West i East Mittnes, Merrick Butte, Camel Butte, Three Sisters, Elephant Blue, The Hub, Thumb Cly Butter, no i najlepszym punktom widokowym Ford Point i North Window.
Widać je super z kilku punktów widokowych jak i z piaszczystej drogi, Przy John’s Ford Point – za 5$ można mieć charakterystyczne zdjęcie na koniu, Wypożyczalni koni tuż. obok Three Sisters, Kolejny znany punkt widokowy to Artist’s Point.
Po ponad 2 godzinnej jeździe, naprawdę oczarowani widokami, rozgrzani palącym słońcem i … najedzeni piachem doliny, z wielkim żalem ruszyliśmy dalej. Aż boję się pomyśleć, jak bajecznie piękna jest Monument Valley o wschodzie, czy zachodzie słońca!
Po kilku milach dojechaliśmy do miejsca znanego z filmu Forrest Gump. Ten charakterystyczny kadr uwiecznia teraz swoimi aparatami tabun turystów, beztrosko wchodząc na środek autostrady. A auta pędzą tam min 65 mph. Na szczęście ruch mały i spokojnie sa radę zrobić nieporuszone zdjęcia. Na poboczu, a jakże, kolejne kramiki z rękodziełami Navajo. Kartą, też można płacić. To Ameryka 😉
No nic, zdęcia zrobione to można ruszać, dalej do Valley of the Gods. Po drodze dwa krótkie postoje przy górskiej formacji Mexican Hat (naprawdę łudząco podobna) oraz w malutkim Goosenecks State Park. W zasadzie park stanowi duży plac z parkingiem i budką biletową. Tam widok prawie jak Horseshoe Bend J. Inny kolor skał, inna rzeka meandruje na dole tj San Juan.
Po kilku milach dalej, wjeżdżamy szutrową, kamienistą drogą do bardzo często pomijane Valley of the Gods. To prawdziwa perła tego rejonu. Pewnie również dlatego pomijana, że jest tu bardzo dużo stromych podjazdów i zjazdów – oset nachylonych ponad 30 stopni!. Nie polecam wycieczki tutaj autem innym niż terenowe, lub minimum SUV 4×4 z dużym prześwitem. Co prawda widzieliśmy kilku śmiałków w sedanach, jednak dosyć szybko zawracali. Nie było szans z niskim zawieszenie, Ja tylko liczyłem, że nie złapię gumy. Bo zasięgu oczywiście żadna sieć nie ma. I o pomoc byłoby trudno. To prawdziwe odludzie. Zero wody, as well. Co prawda, co kilkanaście minut przemykają inni turyści. Więc na pomoc możnaby liczyć.
Dolina – jako że to piaskowiec, pełna czerwieni. Od skał po piach. Niesamowite wrażenia, I ta pustka wokół. Widoki wcale nie gorsze niż w Monument Valley. I do tego za darmo, bo to akurat rządowy teren, a nie Indian. Znaczy rząd ich wywłaszczył kiedyś 🙂
Po ponad godzinnej, znowu bardzo wolnej, bo średnio 5 mph, jeździe w dosyć ciężkim terenie wymagającym skupienia – ca o to było trudno przy takich widokach – wyjechaliśmy na autostradę i pomknęliśmy w kierunku miejsca naszego noclegu, do miasteczka Bluff; jak to się mówi in the middle of nowhere. W drodze mieliśmy chwilowy postój. Blokada drogi przez, galopującego w panice po autostradzie, konia. Tak, konia. Widać komuś uciekł z przyczepy, ale jak on to zrobił ? Chyba, że w Utah żyją dzikie konie i ktoś chciał go pochwycić. Kto chce niech to zgłębi 🙂
W Bluff też świętowali Independence Day w jedynej atrakcji turystycznej, czyli Fort Bluff. Taki nieduży, skansen
Nasz motelik Mokee jest bardzo kameralny, raptem 8 pokoi. Przed wejściem do pokoju, dające cień drzewka. Na nich poidełka dla kolibrów. Jednego nawet udało się sfotografować. Urocze miejsce.
Auto tak brudne, że jakąś myjnię muszę wkrótce dopaść. Na deszcz nie ma co liczyć…
Trzeba coś zjeść, a tu wszystko pozamykane. Okazuje się jednak, że będzie otwara knajpa od 17. Uff. Knajpa okazuje się być w stylu dzikiego zachodu. Steckhouse i ogólnie dania BBQ. Tania nie była, ale wyboru brak. Właściciel koniecznie chciał zrobić zdjęcie gościom z Polski. No to zrobił, w kowbojskich kapeluszach, No nie za bardzo twarzowych. Jednak nie wypadało odmówić.
Jutro zwariowany dzień. Ponad 300 mil, dwa parki: Canyonlands i Arches. I znowu zapowiada się upalnie…. Pewnie optymalnie jest zwiedzać te rejony wczesną wiosną lub późną jesienią. Tyle, że polskie wakacje wypada inaczej 🙂
Na koniec tego cudownego dnia, w wiadomościach CNN podali ,że Kalifornię nawiedziło największe od 20 lat trzęsienie ziemi. Z epicentrum w mieście Ridgecrest. Kurcze 4 dni temu tam spaliśmy! No, oby za parę dni w Yellowstone, superwulkan się nie uaktywnił bo wyparujemy na tej wielkiej kalderze ?
Brawo! tak trzymać. Widaż, ze dbasz o merytoryczne wpisy na Twoim blogu są ciekawe i b. wartościowe, Dzieki i zapraszam do siebie…
Brawo tak trzymać. Widać, że dbasz o merytoryczne wpisy na Twoim blogu, Dzięki i zapraszam do siebie…
Szata graficzna a raczej ostylowanie CSS Twojego bloga całkiem wporzadku, merytoryczne wpisy i lekkie pióro z pewnością dostarczą jeszcze wiele dodanej wartości wielu internautom, podoba mi sie 🙂 zapraszam do siebie…