Dzisiaj miało być lekko i szybko. Ot, przejazd międzystanową autostradą z Idaho przez Salt Lake City do hotelu w Scipio. Chcieliśmy po drodze ot tak, zatrzymywać w napotkanych ciekawych miejscach. Jednak poza muzeum ziemniaka 😉 to nic na w pobliżu trasy nie było, aż do Salt Lake City.
W zasadzie to w Salt Lake City też za długo nie zabawiliśmy, poszwendaliśmy się po mormońskim Temple Square.
Wszędzie w Temple Square są pięknie utrzymane trawniki i kwietniki. Mnóstwo kwiatów. Robi wrażenie,
Oczywiście nam jako innowiercom nie wolno wejść do samej świątyni. Świątynia jest ogromna, ale… Licheń chyba większy J. Mormoni grzecznie informowali, co gdzie i jak, a przy okazji lekko indoktrynowali. Bardzo chcieli adres, żeby wysłać do nas – i tu zdziwko – po Polsku więcej materiałów. Chcieć mogli, i tyle. My nie chcieliśmy 🙂
W sumie to zdziwiłem się, że oficjalnie nie stosują już wielożeństwa. Poszli po rozum do głowy i policzyli w obecnych czasach ile kosztuje jedna żona :). A tak na serio, bez szowinistycznych żartów, to już od końca XIX wieku zaprzestali wielożeństwa.
Generalnie Salt Lake City, sprawia wrażenie bardzo czystego miasta. Nie doczekaliśmy się widoku bryczek na ogromnie szerokich ulicach.
To co mnie, jako amatroskiego kolarza urzekło, to możliwość jazdy rowerem całą szerokością pasa ruchu.. Można traktować rowerzystów normalnie ? Można.
Jakby ktoś chciał skorzystać z baru, czy kupić sobie alko to wbrew stereotypowym opiniom, może to zrobić. Owszem są pewne ograniczenia w Salt Lake City, jako że sami Mormoni kompletnie nie piją alkoholu. Zresztą ogólnie nie stosują używek, papierosów i nawet kawy. Oni też Coca-Coli nie piją!. Faktem jest, że ten brak „płynnego cukru” w diecie widać na ulicach patrząc na ich dosyć fit sylwetki.
Po krótkim spacerze w downtwon, ruszyliśmy nad samo słone jezioro. Ogromne. Woda słona, jak diabli i bardzo ciepła. Co jest normalne biorąc pod uwagę, że to bardzo płytkie. Nie byliśmy przygotowani na pływanie, zatem ruszyliśmy dalej. Zresztą musielibyśmy pewnie długo szukać miejsca gdzie dałoby się popływać. Wokół nas jak okiem sięgnąć woda najwyżej po kolana 🙂
Jadąc z Salt Lake City ponad 120 mil nie było, znowu, kompletnie nic wartego uwagi. W związku z tym do Scipio przyjechaliśmy wcześnie bo ok godz.15. No to szybka burza mózgów, co robimy ?Nie będziemy przecież siedzieć w hotelu. Decyzja – zobaczmy Capitol Reef National Park. No to pojedziemy sobie drobne 200 mil w obie strony do parku, którego nie było dzisiaj na naszej trasie. I tak trafiliśmy do pięknego, leżącego na uboczu, czyli mniej tłumnie odwiedzanego przez turystów Capitol Reef. Późne popołudniowe słońce pięknie oświetlało czerwone skały. To chyba dobra temperatura barw do robienia zdjęć tego typu widokom 🙂
W samym parku bardzo pusto. Great. Pokręciliśmy się trochę po najbardziej charakterystycznych punktach, w tym spocie na ogromne skały przypominające Capitol. Stąd ta nazwa parku, właście od takich białych kopuł formacji skalnych Navajo Sandstone. Warto dodać, że te Navajo Sandstone występują w kilku miejscach stanów Utah i Nevady m.in w Zion i odwiedzonych już przez nas parkach Canyonlands oraz Red Rock Canyon. Nacieszyliśmy oczy pięknymi widokami. Porobiliśmy fotki i przeszliśmy 2 km szlakiem do Hickman Natural Bridge.
Jak to w Ameryce, wszędzie ostrzeżenia, że zwiedzasz na własne ryzyko. No i kolejna charakterystyczna rzecz – wysokie kary za takie akty ewandalizmu jak pisenie/malowanie na skałach
Cały czas od upał ponad 29 stopni w cieniu a to wczesny wieczór godz. 19. zabrakło nam czasu na zaliczenie trasy prowadzącej do dawnej kryjówki amerykańskiego Robin Hooda czyli, Butch’a Cassidy – tzw Cassidy Arch. Trudno. Czekała nas przecież jeszcze 100 milowa trasa powrotna do hotelu – 100 mil.
I tak, przez przypadek wyszła nam dzisiaj najdłuższa trasa tej wyprawy – ponad 930 km za kółkiem. Nawet mnie nie zmęczyła. Tutaj naprawdę się jeździ super płynnie po autostradach. Frankly speaking , jedna rzecz mnie tylko wkurza.. Tutejsi kierowcy w zasadzie nie używają świateł mijania w dzień, aż do późnego zmroku . I to nawet podczas burzy, czy mgły.
Wyjątkiem są rzadkie odcinki autostrad gdzie znaki wymuszają włączenie świateł do jazdy dziennej. Na światłach jeżdżą przede wszystkim europejscy turyści w wypożyczonych furach. Cóż szkoda, że nie wszyscy. No ale to taka mała dygresja.
No nic, czas nabrać sił przed jutrzejszym dniem. Do końca wyjazdu już nie będziemy mieli tak długiej trasy.
Fantastyczny tekst Brawo! szczególnie spodobała mi się szata graficzna twojego bloga 🙂 zapraszam do siebie…
Wiedza i kompetncja płynie z twoich postów inspirują i zmuszają do refleksji. Dzięki Ci za tak bogaty wkład w społeczność blogową. Trzymaj tak dalej Cześć!
Doceniam Twoje poglady, często tutaj bywam, serwerem proxy często się nakrywam, Czytam wiele postów, myślę, kontempluję, Twojego bloga nad wyraz szanuję 🙂
Tak ładnie to jest napisane — jestem w totalnym szoku. Sam chcę prowadzić bloga, ale nie mam inspiracji, chyba będę czerpał ją z Twojego bloga — też chcę być znany!