Rano z Kingman ruszyliśmy kultową drogą Route 66 w kierunku Grand Canyon – dokładnie to do jego części South Rim.
Trzeba wiedzieć, że jest jeszcze piękny North Rim, ale nasza trasa wykluczyła to miejsce. Może w przyszłości je zaliczymy?
Po drodze zatrzymaliśmy się w kolejnym kultowym miasteczku Route 66 czyli, Seligman.
Po wypiciu kawy i nabyciu kolejnych magnesów i pocztówek w knajpce Route 66 RoadRunner, zrobiliśmy kilka fotek okolicznych miejsc i ruszyliśmy już międzystanową 40tką do Williams, a stamtąd w kierunku Grand Canyon.
Na samym wjeździe do parku narodowego oczywiście odstaliśmy, mnóstwo amerykanów ruszyło na wycieczki, w związku ze świętem 4 lipca. Taki ich długi weekend.
W końcu po mniej więcej 20 minutach turlania się wjechaliśmy do parku, 15 min przed południem, kiedy to rozpoczyna się check-in na kempingu Mather Campground. Proces rejstracji bardzo szybki. Dotarliśmy na nasze oznaczone i zarezerwowane miejsce biwakowania. Spory placyk, z miejscem na ognisko i rusztem.
Nadszedł czas sprawdzenia zakupionego namiotu, za całe 26$ :).
Poszło szybko, potem pompowanie materaca i w niespełna 20 minut nasz „hotelik” na dzisiaj gotowy. No te co było robić ? Ruszamy na zwiedzania punktów widokowych. Pogoda idealna, 28 stopni, wiaterek, zero chmur. Przejrzystość powietrza duża.
Samochód zostawiliśmy na jednym z głównych parkingów i dalej kilka kilometrów piechotą, aż do Yakie Point. Po drodze spotkaliśmy sporo rodaków, z daleka było słychać ich fascynację widokami. Wiadomo przecież, że naszym spowiednikiem amerykańskiego „wow” to „o kur..”, zamiennie z „o ja pier..” 🙂
Nie ukrywam, że na mnie Grand Canyon robi niezmiennie wrażenie. Mimo, że to moja 4 wizyta tutaj. Pierwsza była w 2001 roku. Dużo się nie zmieniło od tego czasu. Raz, chyba w 2007, byłem w styczniu i miałem okazję zobaczyć ośnieżony kanion. Wolę jednak letnie widoki :). Zresztą sami możecie ocenić i nawet skomentować na dole strony.. Zresztą, wszędzie na blogu włączyłem możliwość komentarzy. Wasza opinia, krytyczne uwagi, wskazane błędy, czy po prostu podzielenie się czymś są ważne. Zatem, śmiało 🙂
Po tym długim spacerze wróciliśmy po auto i podjechaliśmy do General Store blisko kempingu. To nic innego, jak hipermaket, food court i gift shop w jednym. Naprawdę, jest tu wszystko czego potrzeba do życia. Ceny co prawda +40% vs Walmart. No, ale cóż za wygodę i lokalizację się płaci. Podstawowy asortyment na kamping to szczapy drewna. W Grand Canyon zabronione jest zbieranie drewna na opał. I tego bardzo rangersi pilnują. Kilka dębowych, super wysuszonych szczap, to koszt 8$.
My, znając zasady popytu i podaży w takich miejscach, i przewidując ceny, kupiliśmy takie samo pakowane drewno ogniskowe w Kingman za 5$. W General Store zakupiliśmy nasz późny lunch tj pakowane kanapki. i po chwili oddechu, zasileni energetycznie, ruszyliśmy na północ do Hopi Point. Na kempingu zaczęło pojawiać się więcej tubylców 🙂
Według wielu opinii Hopi Point to jeden z najlepszych spotów do obserwacji zachodu słońca w Grand Canyon. A my słuchamy sprawdzonych opinii tysięcy podróżników. Oczywiście nigdy bekrytrycznie.
Zatem ruszamy. Dotrzeć tam można jedynie shutllem. Samochód można pozostawić niedaleko przystanku. Była spora kolejka ludzi oczekujących na shuttle. Wszyscy zmierzali do Hopi Point, niestety. W końcu, po 30 minutach udało nam się wejść do shuttle’a, i dotarliśmy na czas. Potem krótki spacer, a po drodze widoki. Te, według mnie, były super. I co kilka minut ten sam kadr wyglądał zupełnie inaczej. Oczywiście przez zmieniający się kąt padania promieni słonecznych.
Niestety, zdjęcia z Iphone’a tego tak nie oddają. Tutaj przydałby się dobry aparat, a przede wszystkim jasny obiektyw ze stałym światłem i długą zmienną ogniskową. No, ale to majątek i bez sensu na okazjonalne fotki 🙂
Zatem trzeba się wspomóc filtrami w edytorze.
Po zachodzie słońca dosyć szybko wróciliśmy na kamping nie czekając do ostatniej chwili, kiedy całe te tłumy zaczną wciskać się do shuttle’i. No i zajęliśmy się późną kolacją. Zaczęliśmy od rozpalenia ogniska. To oczywiście wolno robić w wyznaczonym miejscu. Każdy site ma do dyspozycji palenisko z rusztem.
W naszym menu była: polska kiełbasa kupiona w Walmarcie (produkcji USA) pieczona klasycznie nad ogniskiem. Szczerze mówiąc, mimo że nie jestem jakimś koneserem, to do naszej, swojskiej kiełbasy dużo jej brakowało.
Niemniej, atmosfera robi swoje i bardzo nam smakowała ta wallmartowa kiełba upieczona w takich okolicznościach przyrody 🙂
Zatem czas do spania. Jutro kolejne atrakcje i męczący dzień.
Ciężko było zasnąć. Brak łóżka, mały namiot, ta ciemność wokół, i głośne cykady. W parku jest ich mnóstwo, na kempingu również. Jako, że temperatura nawet wieczorem powyżej 20 stopni, to te cholery koncertowały. Jak wiadomo dopiero poniżej 18-20 stopni przestają sobie „śpiewać’. Rano pewnie znowu zaczną.
Czytam Twgo bloga nader często, regularnie, odwiedź też mojego mówię będzie fajnie… 🙂
By aktorka odniosła sukces, powinna mieć twarz Wenus, umysł Minewry, wdzięk Terpsychory, pamięć wziętego prawnika oraz skórę z gaźnika. E. Barrymore UMS*
Brawo! tak trzymać. Widaż, ze dbasz o merytoryczne wpisy na Twoim blogu są ciekawe i b. wartościowe, Dzieki i zapraszam do siebie…
Największą satysfakcją w życiu jest zrobić coś, o czym ludzie mówią, że jest niemożliwe. Walter Bagehot
Jak na Iphone to niezłe zdjecia. CHętnie rpzejrze interesując emnie kawałki waszej podróży bo w pażdziernik uwybieram się do parków Utah i Arizony