To już czwarty dzień naszej podróży. Dzisiaj San Francisco oczywiście z Alcatraz
Dzisiejszy plan naszego roadtrip był co prawda mniej ambitny, ale i tak czekała nas pobudka o 5:00 rano.
Tak, tak, nie ma zmiłuj jak się chce dużo zwiedzić, i nie stać potem w korkach, czy kolejkach do atrakcji:). Wyjazd o 6:00 na hasanie po pustym o tej porze San Francisco. Do tego pogoda, była od samego brzasku fantastyczna. Ciepło, słonecznie, praktycznie zero chmur. Widoczność powietrza, aż po horyzont. Trochę się bałem, że znowu kalifornijski june gloom pochłonie krajobrazy, a przede wszystkim Golden Gate w objęciach mgły. Na szczęście dla nas, ten june gloom zamienił się w june boom of sun :). W końcu to USA.
Przejechaliśmy się najbardziej krętą i bardzo stromą, acz krótką, znaną wszystkim podróżnikom Lombard Street. O tej porze kompletnie pustą. Byliśmy na niej naprawdę sami! Kręta owszem była, ale na tyle szeroka, że nie było problemu nawet naszym dużym SUV’em. Swoją drogą, to współczuję mieszkańcom tych uroczych i jednocześnie bardzo drogich domów przy tej modnej uliczce.
Potem pokręciliśmy się w okolicy Russian Hills i po zaparkowaniu samochodu, udaliśmy się do Pierr 33 na wykupiony z 3 miesięcznym wyprzedzeniem rejs do Alcatraz. Rejs o 8:45 zwany Early Birds – czyli dla nas jak znalazł Jednak szczerze polecam ten pierwszy slot. Można zwiedzać w komfortowych, czytaj: mało zatłoczonych warunkach. Kupując bilety, w sumie nie takie tanie, bo 80$ za 2 osoby miałem wrażenie, że przepłacam. Teraz już wiem – absolutnie nie przepłaciłem! Good value for money. Z serii porad: rezerwujcie on-line tę wycieczkę naprawdę z wyprzedzeniem.
No to czas wsiadać na nasz ferry vessel i płynąć w kierunku jednego z najcięższych (oficjalnych) miejsc odosobnienia jakie było w XX w. Zapowiada się ciekawie, Dla chętnych filmik z rejsu w To-Kino-Maniak
Na mnie Alcatraz zrobiło niesamowite wrażenie i każdemu będę polecał. Zdjęcia tylko trochę oddają klimat tego miejsca. Organizacja zwiedzania na 6!! Bez dwóch zdań, Amerykanie umieją zapewniać oprawę turystyczną. Audioguide od razu w głównym budynku więzienia, który dostajemy w cenie biletu, jest super nagranym słuchowiskiem.
Prawie tak dobrym, jak produkcje EmpikGo ;). Zapewnia to super realizm podczas zwiedzania. Nieraz przeszył mnie lęk i przeszły ciarki. Audioguide dostępny jest w kilkunastu językach. Polskiego jeszcze nie ma ?
Po więziennych klimatach i wylądowaniu z powrotem na Pier 33 udaliśmy się do popularnego Fisherman’s Wharf. Gwarne i zatłoczone, miejsce z dziesiątkami restauracji, knajpek, food cornerów. Oczywiście – full sea food’u, z krabami na czele. W każdej postaci.
I tak zakończyliśmy błyskawiczne zwiedzanie, kultowego i wielokulturowego, tolerancyjnego i wyzwolonego – San Francisco. O wyspie Alcatraz też jak widać nie zapomnieliśmy. Wróciliśmy do hotelu po bagaże i ruszyliśmy via Golden Gate do punktu widokowego po drugiej stronie zatoki tj. Golden Gate ViewPoint.
Porady: nie polecam zostawiać niczego, dosłownie niczego, w samochodzie w San Franisco. Tutaj jest plaga włamań do samochodów. Sami widzieliśmy kilka okradzionych samochodów i tysiące odłamków stłuczonych bocznych szyb samochodowych na ulicach w centrum
Sam przejazd Golden Gate bez korków, za to z emocjami. Robi wrażenie. Nie ma co. Tym bardziej jak się popatrzy na to dzieło inżynieryjne z dystansu. W naszym wypadku ze wspomnianego wcześniej Golden Gate View Point. Po zrobieniu dziesiątek zdjęć, z czego nawet dwa ujęcia mamy razem z Mateuszem – tutaj podziękowania dla miłego Meksykańskiego gostka z Las Vegas.
Ostatecznie pożegnaliśmy San Francisco i pojechaliśmy na północ do Tahoe Lake.
Po drodze staliśmy w korku na przełęczy w górach Sierra Nevada na wysokości ponad 2 tys. metrów.
I w końcu dojechaliśmy do South Tahoe Lake. Mieścina w stylu Zakopanego. No, powiedzmy, bo jednak standardem, klientelą jak i rzecz jasna, położeniem to w innej lidze jest :). Typowy resort narciarski. Co ciekawe, miasto położne na granicy Californi i Nevady. To śmiesznie wygląda, jak przechodząc na światłach jedną ulicę zmienia się stan, ale i klimat miasta. W części w stanie Nevada – wielkie hotele z kasynami. Po kalifornijskiej stronie – pensjonaty, małe sieciowe hotele i motele. Zero hazardu.
Dla nas South Tahoe Lake, to po prostu stop w drodze do Tioga Pass. Jednak postanowiliśmy pojechać na wschodnią część tego pięknego, wulkanicznego jeziora, zaparkować mało ekologiczne auto i pochodzić leśnymi ścieżkami, napawając się tak widokami zachodzącego słońca, jak i powietrzem przesyconym żywicą rosnących tu iglaków 🙂 Bosko.
I tak dobiegł końca dzisiejszy dzień. Jutro kurs na miasteczko Mariposa via Tioga Road– naszą bazę wypadową do Yosemite.
Koniec z miastami i aglomeracjami!
Przed nami sama natura 🙂